piątek, 23 grudnia 2022

Przepowiednia Tęgoborska.

 Tęgoborze to wieś w powiecie nowosądeckim. Znajduje się tam pałac uważany przez niektórych za nawiedzony, choć obecnie jest w prywatnych rękach i zweryfikować to ciężko, bo jest niedostępny dla zwiedzających. Zapytacie jakaż to tragiczna historia kryje się za rzekomym nawiedzeniem pałacu? Zaskoczę was, ale nikt tu nikogo nie zamordował (mam nadzieję 😁), nikt nie dokonał egzekucji w czasie wojny, nikt nie zmarł z samotności pozostawiony ubogi i schorowany. Otóż pod koniec XIX w. właścicielem pałacu był hrabia Władysław Wielogłowski, którego pasją był spirytyzm. W piwnicach budynku ponoć była sala tortur, a we wnętrzu pałacu ogromne akwarium, oraz - i to nas interesuje najbardziej - specjalny pokój składający się z 8 komór, który na ścianach zdobiony był monetami i zastawiony różnymi rzeźbami. To tutaj właśnie odbywały się sensy spirytystyczne i na jednym z nich nieznane medium wypowiedziało następujące zdanie - medium przemówiło słowami bytu z którym się skontaktowało:

Trudno ludzkie ustalić losy, gdy zmienność warunków odmienia dziś to, co wczoraj trwałym było, a jutro istnieć przestaje…”

Po tych słowach nastąpiło wygłoszenie przepowiedni, którą hrabia skrupulatnie spisał i jak większość zapisków w swoich zeszytach pozostawił w swoim archiwum. Po śmierci hrabiego jego krewny odnalazł zapiski i przekazał je do Biblioteki Ossolińskich we Lwowie. Oficjalnie uznaje się, że pierwsza publikacja pojawiła się w 1939r. w Kurierze Codziennym zanim wybuchła wojna, choć według polskiego poety Czesława Miłosza, który zainteresował się przepowiednią opublikowano ją już we Lwowie w 1912r. Miłosz sugerował też czyj duch przemawiał przez medium wygłaszające ów proroctwo - jego zdaniem był to duch samego Adama Mickiewicza. Czemu? Do tego się nie dokopałem, choć może Miłosz stwierdził to po samym sposobie w jaki została wygłoszona i jak brzmiała, a była rymowanym utworem, który brzmiał rzeczywiście jakby wyszedł z pióra jakiegoś wieszcza. Oto słowa przepowiedni:

W dwa lat dziesiątki nastaną te pory,
Gdy z nieba ogień wytryśnie.
Spełnią się wtedy pieśni Wernyhory.
Świat cały krwią się zachłyśnie.

Polska powstanie ze świata pożogi,
Dwa orły padną rozbite,
Lecz długo jeszcze jej los jest złowrogi,
Marzenia ciągle niezbyte.

Gdy lat trzydzieści we łzach i rozterce
Trwać będą cierpienia ludu,
Na koniec przyjdzie jedno wielkie serce
I samo dokona cudu.

Gdy czarny orzeł znak krzyża splugawi,
Skrzydła rozłoży złowieszcze,
Dwa padną kraje, których nikt nie zbawi,
Siła przed prawem jest jeszcze.

Lecz czarny orzeł wejdzie na rozstaje;
Gdy oczy na wschód obróci,
Krzyżackie szerząc swoje obyczaje,
Z złamanym skrzydłem powróci.

Krzyż splugawiony razem z młotem padnie.
Zaborcom nic nie zostanie.
Mazurska ziemia Polsce znów przypadnie,
A w Gdańsku port nasz powstanie.

W ciężkich zmaganiach z butą Teutona
Świat morzem krwi się zrumieni.
Gdy północ wschodem będzie zagrożona
W poczwórną jedność się zmieni.

Lew na zachodzie nikczemnie zdradzony
Przez swego wyzwoleńca
Złączon z kogutem dla lewka obrony
Na tron wprowadzi młodzieńca.

Złamana siła mącicieli świata
Tym razem będzie na wieki.
Rękę wyciągnie brat do swego brata,
Wróg w kraj odejdzie daleki.

U wschodu słońca młot będzie złamany.
Pożarem step jest objęty.
Gdy orzeł z młotem zajmą cudze łany
Nad rzeką w pień jest wycięty.

Bitna Białoruś, bujne Zaporoże,
Pod polskie dążą sztandary.
Sięga nasz orzeł aż po Czarne Morze
Wracając na szlak swój prastary.

Witebsk, Odessa, Kijów i Czerkasy
To Europy bastiony,
A barbarzyńca aż po wieczne czasy
Do Azji ujdzie strwożony.

Warszawa środkiem ustali się świata,
Lecz Polski trzy są stolice.
Dalekie błota porzuci Azjata,
A smok odnowi swe lice.

Niedźwiedź upadnie po drugiej wyprawie.
Dunaj w przepychu znów tonie.
A kiedy pokój nastąpi w Warszawie,
Trzech królów napoi w nim konie.

Trzy rzeki świata dadzą trzy korony
Pomazańcowi z Krakowa,
Cztery na krańcach sojusznicze strony
Przysięgi złożą mu słowa.

Węgier z Polakiem, gdy połączą dłonie,
Trzy kraje razem z Rumunią.
Przy majestatu polskiego tronie
Wieczną połączą się unią.


A krymski Tatar, gdy dojdzie do rzeki,
Choć wiary swojej nie zmieni,
Polski potężnej uprosi opieki
I stanie się wierny tej ziemi.


Powstanie Polska od morza do morza.
Czekajcie na to pół wieku.
Chronić nas będzie zawsze Łaska Boża,
Więc cierp i módl się, człowieku.


Według interpretatorów treść przepowiedni, mówi ona między innymi o wybuchu drugiej wojny światowej, upadku Rosji i Niemiec, niemieckim pochodzie na wschód, odzyskaniu konkretnych ziem przez Polskę, a nawet o wyborze Jana Pawła II na papieża. Czy zatem to siły nadprzyrodzone są autorami tego wiersza? Jak można wyczytać, ze źródeł w tym samym czasie, gdy tekst przepowiedni pokazał się na łamach Kuriera Codziennego została wydana książka Marii Heleny Szprykówny w której także był zawarty. Czy to ona była autorką? Wziąć pod uwagę trzeba, że kobieta była prezesem Polskiego Towarzystwa Metapsychicznego i interesowała się ezoteryką, a treść przepowiedni pomimo pojawienia się jeszcze przed wybuchem II WŚ potwierdziła przyszłe wydarzenia jakie w czasie wojny miały miejsce. Czy więc można uwierzyć w wersję o pochodzeniu proroctwa od ducha przywołanego podczas seansu spirytystycznego, czy to przez Marię Szprykównę, czy przez Władysława Wielogłowskiego w pałacu w Tęgoborzy? Jeśli jednak to hrabia Wielogłowski był osobą, dzięki której świat poznał przepowiednię i biorąc pod uwagę, że to nie był jedyny seans jaki przeprowadził w pałacu to możemy śmiało założyć, iż obiekt może być faktycznie nawiedzony, bo czy podczas tych licznych seansów wszystko zawsze szło po myśli i na pewno każda zbłąkana dusza została przez uczestników tych obrzędów odesłana w zaświaty jak należy? Może w murach pałacu nadal przebywają byty, które sprowadził hrabia Władysław.




czwartek, 22 grudnia 2022

Miedziana bransoletka.

Dziś coś, co bardziej brzmi jak creepypasta, ale i tak dobrze się czyta. Wrzucone przez anonimową kobietę na jeden z fejsbukowych fanpejdżów:

"Chciałabym opowiedzieć Wam moją historię demonicznego dręczenia. Będąc racjonalistą i sceptykiem przez kilka lat odrzucałam wiarę w to, że takie rzeczy się zdarzają, a tym bardziej to, że demon może zadomowić się tuż obok mnie. Aż przyszedł przełomowy moment, gdzie około 2 miesiące temu coś zapukało mi do drzwi od kuchni w której siedziałam. Trzy razy głośno zastukało. Myślałam, że to moja córa. Powiedziałam proszę.  Nikt nie wszedł. Wstałam. Otwarłam drzwi a tam nikogo. To pukanie słyszałam często przez kilka lat. I nie raz poderwałam się otworzyć drzwi, za którymi nikogo nie było. Często słyszałam "mamo" i śmiech dziecka, kiedy to dziecko było poza domem. Wielokrotnie stukało coś w komodzie, ginęły rzeczy bezpowrotnie, bądź odnajdywały się irracjonalnych miejscach. Pękały szyby w obrazach, zabawki same się włączały pomimo braku baterii. Zaczęło się to ok. 5 lat temu od dziwnego drapania w panelach sufitowych, jakby ktoś drapał po nich ostrymi pazurami. Drapanie to zaczynało się jak tylko położyłam głowę na poduszce. Wtedy też do mojej sypialni wróciła kilkuletnia córka, która nagle zaczęła się bać kogoś kto stał w przedpokoju i na nią patrzył. Spałyśmy we dwie, a raczej próbowałyśmy spać, ponieważ to drapanie uniemożliwiało nam spokojnie się wyspaćBędąc racjonalistą, szukając logicznej przyczyny tego drapania, zgłosiłam administracji, aby sprawdzili kanały wentylacyjne. Sprawdzili, czysto, żadnych myszy, szczurów, ptaków. Byłam u sąsiadki, gdzie razem przesuwałyśmy meble i nic. Wtedy też po raz pierwszy ogarniał mnie paniczny strach. Spałyśmy przy lampce. Nawet w dzień sama bałam się być w domu. W drzwiach sypialni miałam wrażenie, że ktoś stoi i patrzy. A ja wcześniej nigdy się nie bałam. To był mój dom, mój azyl, moja ostoja. A nagle wpadałam w panikę, gdy pomyślałam tylko o zbliżającym się wieczorze i tym drapaniu. Raz gdy moja córa wróciła już do swojego pokoju znów przyszła do mojej sypialni z płaczem. Stała nade mną w białej koszuli, z włoskami na twarzy. Odprowadziłam ją do łóżka, usiadłam i zaczęłam uspokajać, żeby nie płakała. I kiedy na nią spojrzałam ona się obudziła i zapytała, dlaczego ją budzę i uspokajam, jak ona śpi. Nie była w białej koszuli, tylko piżamce.  Co pomyślałam? Kto u mnie był w takim razie? Później zrzuciłam to na karb zmęczenia i złego snu. Poszłam do kościoła, wzięłam święconą wodę, wysmarowałam wszystkie progi mieszkania. Wówczas drapanie ustało.  Nagle, jak nagle się pojawiło. Nawet przestałam bać się być sama w domu. Poznałam swojego obecnego partnera. Był spokój ok 2 lat. I po pewnym czasie znów to coś wróciło, inaczej. Z partnerem słyszeliśmy śmiech dziecka za drzwiami. Żarówki same zmieniały kolor, coś jakby stukało pieśnią w ścianę. Starszy przybrany syn ciągle powtarzał, że ten dom jest nawiedzony, bo ciągle go straszy, coś mu przemyka na przedpokoju. Moja córka przestała sypiać w nocy. Co noc musiałam do niej chodzić i kłaść się koło niej. Młodsza przybrana nie spała bo swędziało ją ciało. Widziała światełka "biegające" po ścianie i suficie. Ja za to biegałam z jednego pokoju do drugiego aby je uspokajać. Były noce, że ja spałam z jednym dzieckiem, partner z drugim.  Moja córka i mój partner, którzy szykując coś razem w kuchni usłyszeli jednocześnie jakieś sapanie do ich ucha. Coraz więcej pojawiało się tych dziwnych sytuacji, a ja przestałam bać się ciemności, tego, że rzeczy znikają, i pojawiają się w dziwnych miejscach, nie bałam się już pukania, otartych drzwi, które zamknęłam. Bałam się o Bliskich. W ciągu półtorej roku nagle pochowałam siostrę, tatę i mojego chrzestnego . Moja mama dowiedziała się, że ma ten sam nowotwór co mój chrzestny, córka okaz zdrowia zaczęła chorować.  W ciągu 2 lat umarło jeszcze 5 bliskich mi osób z rodziny poza siostrą, tatą i chrzestnym. Zaczęłam śnić, że utopiły się moje dwie córki . Ta rodzona, która często śni mi się, że tonie. I teraz ta przybrana. Woda porwała mi obie . I bałam się gdy słyszałam "mamo" jak woła mnie któraś z córek, a ich nie ma, albo już śpią.  Będąc sceptykiem i realistką, przeanalizowałam nawet ryzyko początku choroby psychicznej. Ale to co ja słyszałam i widziałam, słyszały i moje dzieci i mój partner. Gdy znów usłyszałam znikąd "mamo" w akcie desperacji wstawiłam swoją historię na jednej z takich stron. Odezwali się do mnie "medium". Miałam tylko zrobić przelew i będę oczyszczona... Z racji mojego sceptycyzmu, i tego, że nie wierzę w "uzdrowicieli", którzy oferują swoją pomoc za pieniądze, od razu chciałam usunąć swój post. Aż nagle ktoś napisał "Pomogę. Odezwij się do mnie". Usunęłam post i odezwałam się do tej osoby. Nie wiem dlaczego, ale coś kazało mi zaufać temu człowiekowi. Był to duchowny, który nie chciał ode mnie niczego, żadnych pieniędzy.  Był to ktoś, kto wykazał się ogromną cierpliwością w stosunku do mojej osoby, do tego, że podważam istnienie demonów i tego, że któryś z nich mnie nęka. Bo wierząc w Boga, nie wierzyłam w to, żeby demon mógł sięgnąć człowieka. Pomimo tego, co się działo, i tego, że nie można było znaleźć na to racjonalnego czy medycznego wytłumaczenia wciąż to wypierałam.  Nie ufając duchownym, temu uwierzyłam. Szukając przyczyn dręczenia demonicznego, przypomniałam sobie, że jako młoda dziewczyna chodziłam do wróżki, byłam u uzdrowiciela, jako dziecko byłam niewinnym świadkiem wywoływania duchów. Ale nie to było przyczyną. Przyczyną była zwykła miedziana bransoletka.  Dwadzieścia pięć lat temu, gdy miałam 20 lat zachorowałam i lekarze nie dawali mi zbyt dużych szans na przeżycie. Wtedy dała mi ją Mama. Dostała ją Ona kiedyś gdy była na Dalekim Wschodzie od pewnej kobiety. Była to bransoletka, która miała przywrócić zdrowie. Tylko, że ja nie wierzyłam w takie cuda. Wrzuciłam ją gdzieś na dno szafy, i walcząc o życie i zdrowie zapomniałam o niej na kilka lat. Aż do momentu, gdy dowiedziałam się, że moja ukochana siostra jest chora i umiera. Żaden z lekarzy nie dawał Jej szans. I wtedy ją założyłam. Dla siostry. I nosiłam ją przez kolejne lata, a moja siostra żyła wbrew medycynie. W międzyczasie urodziłam córkę, której nigdy urodzić nie miałam, że względu na moją chorobę i leczenie. Nie będąc praktykującym katolikiem, zawsze powtarzałam, że obydwie są dowodem na istnienie Boga i jego cudów.  Jedna miała umrzeć, druga się nie urodzićZ bransoletką nie rozstawałam się ani na chwilę, uzależniając od niej życie mojej Siostry. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego myślałam, że jak ją zdejmę Ona umrze. Aż pewnego dnia, też nie wiedząc czemu, ją ściągnęłam i włożyłam do wazonu pełnego pamiątek. I wtedy po pewnym czasie zaczęło się to drapanie... Dzisiaj wiem, że nadając bransoletce cechy boskie, czyniąc ją moim amuletem, otworzyłam drzwi demonowi. Mój duchowny poprosił mnie o zdjęcie tej bransoletki. A ona zniknęła. Wraz z partnerem przeszukaliśmy cały dom. Wielokrotnie. Wyparowała jak kamfora. Moje rozmowy z duchownym trwały miesiąc. Ciągle odkładałam czas modlitwy o uwolnienie. Bałam się strasznie. Ale to nie był mój strach. Teraz też już to wiem. W dniu kiedy miał odbyć się egzorcyzm zmarł mój wujek. Zrezygnowałam. Dopiero twarda postawa mojego partnera sprawiła, że spotkałam się z duchownym. Nie będę opisywać szczegółowo tego co wówczas się działo. Powiem tylko, że jest to dalekie, czym karmią nas w filmach i opowieściach. Jest to czas modlitwy, gdzie można płakać i śmiać się, gdzie przychodzą Ci nie Twoje myśli i trzęsiesz się z niewyobrażalnego zimna. Ale wytrwałam. Tylko, że demon nie odszedł.  Ale zwrócił mi bransoletkę, którą znalazł mój partner tam, gdzie nigdy nie leżała.  W dniu pogrzebu Wujka zakopałam ją pod krzyżem na cmentarzu, chociaż krążyły mi myśli, żeby ją zachować. Wracając z pogrzebu złapał mnie strach i przerażenie. Myślałam, że się uduszę. Nie umiałam się modlić. To była zemsta, za to, że zakopałam amulet. Na drugi dzień znów usiadłam do modlitw o uwolnienie. I jestem wolna. Dlaczego Wam to piszę? Ponieważ warto uwierzyć.  Ja przez brak mojej wiary cierpiałam kilka lat. Wpadałam w coraz większy marazm, czarną psychiczną otchłań. Myślałam, że stoję u progu depresji, zapomniałam czym jest siła i uśmiech.  Ale odzyskałam swoją siłę i radość.  Znów patrzę na życie z optymizmem. Wierzę, że to zło już nie sięgnie mnie, ani moich bliskich. Znów jestem tą osobą, którą byłam.  Piszę wam to aby uchronić Was przed sięganiem po coś, czego nie rozumiemy, aby nie szukać pomocy tam, gdzie "leczą" za pieniądze. Nie sięgać do magii, która otwiera wrota złu. Nie nadawać rzeczom siły, której nie mają.  Bo tym sposobem możemy otworzyć drzwi złu, w które sami nie wierzymy. Ja tą siłę dałam bransoletce. Moja siostra żyła 16 lat z nowotworem. To zło być może pozwoliło Jej żyć, ale zapłaciłam i tak za to srogą cenę. Nagła śmierć siostry i to z innego powodu. Tata, który był okazem zdrowia i nagle odszedł. Wujek z którym dopiero rozmawiałam i zaraz potem jechałam na jego pogrzeb. Moje choroby, 9 operacji, gdzie lekarze wciąż nie wiedzą co tak fizycznie mnie niszczy. Moja córka cierpiąca z powodu bezsenność i nagle trawiona przez inne choroby. Mój kilkuletni smutek i apatia, które wręcz mnie pochłaniały. Ciągła walka o lepsze jutro. Teraz wiem, że to dług za moją wiarę w cudowną moc amuletu. Zaufałam duchownemu (I nie jest to nasz katolicki ksiądz, bo dla nich jestem skreślona z racji mojego związku bez ślubu), który jest wspaniałym, wyrozumiałym przyjacielem. I to on pokazał mi drogę, dzięki której znów jestem szczęśliwym człowiekiem."


Zjawiska paranormalne - czy w dzisiejszych czasach łatwo uwierzyć w duchy?

 Zjawiska paranormalne to coś budzącego emocje od dziesięcioleci. Jedni są wielkimi "fanami", drudzy wielkimi sceptykami. Niezależ...